Polskie media mogły być hegemonem w informowaniu o wojnie, uczyniły z niej tabu
– Wokół wojny w Ukrainie w naszych mediach widzę wyłącznie tematy tabu. Na przykład relacjonujemy informacje o wszelkich formach wsparcia dla Ukrainy, a rzadko zadajemy publicznie pytanie, czy ta pomoc w całości trafia do adresatów – mówi Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” (fot. Mykola Kalyeniak/PAP)
Polskie media mogłyby być światowym hegemonem w informowaniu o wojnie w Ukrainie. Ale uczyniły z niej tabu.
Na początku kwietnia w ukraińskim „Kyiv Post” ukazał się obszerny materiał o „małym polskim lotnisku” we wsi Jasionka pod Rzeszowem, na którym nieustannie lądują wielkie amerykańskie samoloty transportowe. Kiedy nasze media emocjonowały się przepychankami między republikanami a demokratami w amerykańskim Kongresie w sprawie kolejnego pakietu pomocy dla Ukrainy, „Kyiv Post” pokazywał, z jaką częstotliwością lądują u nas Lockheed C-5 Galaxy, C-17 Globemaster i Boeing 747-400. Reporter dziennika skrupulatnie przeanalizował okres od 21 marca do 3 kwietnia i wyszło mu, że w porównaniu z początkiem roku ruch na lotnisku wzrósł o ponad jedną trzecią, a w niektóre dni obsługiwano tam nawet 40 przylotów i odlotów na dobę. Wniosek: mimo politycznych sporów o dalszą pomoc Ukrainie już wiosną ruszyło logistyczne przygotowanie USA i całego NATO do zwiększenia wsparcia dla Sił Zbrojnych Ukrainy. Wystarczyło policzyć samoloty nad Rzeszowem i news był gotowy.
TONY BRONI
Widzą to na co dzień mieszkańcy Rzeszowa, a „Kyiv Post” oczywiście nie ujawnił żadnych pilnie strzeżonych tajemnic NATO, co mogłoby pomóc Rosji w wojnie.
Autor tekstu Stefan Korshak w swoich ustaleniach oparł się wyłącznie na publicznie dostępnych danych z platform do śledzenia lotów Flightrader24 i FlightAware, a w niektórych przypadkach korzystał z pomocy lokalnych obserwatorów, czyli spotterów, dla których gratką jest sfotografowanie samolotu rzadko widzianego na polskim niebie. Jedną z ilustracji do materiału była fotografia należącego do Ukrainy transportowego An-124 Rusłan Antonow wykonana przez amatora, miłośnika samolotów Grzegorza Lemiechowicza. W opisie do zdjęcia podano, że do centrum logistycznego NATO w Rzeszowie przyleciał on z Oslo 24 marca ok. godz. 12.40, a wyleciał o 14.20, ale już nie wiadomo dokąd. „Kyiv Post”, powołując się na doniesienia spotterów i portugalskich mediów, podał, że prawdopodobnie przewoził czołgi Leopard 2A6 podarowane Kijowowi przez Lizbonę.
24 marca w Polsce była niedziela handlowa i głównie tym żyły nasz internet, radio i telewizja. Tymczasem tego dnia nad Rzeszowem zaroiło się od wojskowych samolotów. Wszystkie obsłużone tego dnia jednostki mogły przenieść nawet 750 ton sprzętu. Były wśród nich: Airbus A400M należący do British Royal Air Force, A330 z French Air Force, trzy potężne odrzutowce cargo Boeing C-17A Globemaster III (dwa włoskie, jeden amerykański), dwa odrzutowce transportowe 747-400 należące do firmy Atlas Air, obsługującej od lat Pentagon. Autor artykułu podał nawet, że większość została rozładowana w ok. trzy godziny, a potem zajął się wyliczeniami dotyczącymi kosztów spedycji i rzeczowymi analizami kierunków, z których przylatują transporty do Polski.
W połowie kwietnia w końcu nawet polskie media dostrzegły, że znaczna część uzbrojenia, które Amerykanie przekazali Ukrainie w ramach wartego 61 mld dol. pakietu, czeka już na transport w Polsce. Kto był źródłem dla polskich redakcji? „Financial Times”, a konkretnie anonimowy „zachodni urzędnik”, który potwierdził brytyjskiemu dziennikowi, że amerykańska administracja nie czekała z przygotowaniami do dostaw na decyzję polityków z Kapitolu. Nie trzeba byłoby się powoływać na „FT”, gdyby ktoś z polskich dziennikarzy przez parę dni postał pod płotem lotniska w Jasionce.
ŚWIATOWA BRAMA
Od informacji o boomie, jaki przeżywa Rzeszów po założeniu tam bazy NATO, niejednemu Polakowi urosłoby serce. Ale w Polsce o tym się nie pisze. Zagraniczne media nie są takie powściągliwe. „Wojna zmieniła senne polskie miasto w światową bramę do Ukrainy” – donosił w styczniu 2023 roku Bloomberg. Tekst Wojciecha Moskwy zilustrowano zdjęciami lecącego samolotu transportowego An Airbus A400M oraz baterii Patriot broniącej lotniska w Jasionce autorstwa Damiana Lemańskiego. W reportażu z Rzeszowa było o tym, jak Blue Diamond Hotel zamienił się z ośrodka spa w hotel, którym nocuje niezliczona liczba ważnych urzędników z całego świata. Było też o tym, że miejscowe lotnisko w ciągu kilku godzin zużywa teraz taką ilość paliwa do odrzutowców, jak kiedyś przez tydzień; o braku mieszkań dla dodatkowych 30 tys. osób przebywających w mieście; o unijnym centrum ewakuacyjnym dla rannych ukraińskich żołnierzy przerzucanych z frontu do szpitali specjalistycznych w Europie; a nawet o zmianach menu w lokalnych restauracjach (jedna z nich importuje już wołowinę z USA). Każdy z wątków to świetny temat na odrębny materiał dla mediów o różnym profilu.
Z kolei „Die Welt” pisał w marcu 2023 roku o Rzeszowie: „Tajna stolica Zachodu”. Niemiecki dziennik informował, że lotnisko w Jasionce jest bronione przez kilka systemów przeciwlotniczych Patriot, czasem obok siebie stoją cztery baterie, a to więcej niż mają do dyspozycji niektóre kraje NATO. „Lotnisko Rzeszów-Jasionka jest więc prawdopodobnie lepiej zabezpieczone przed atakami z powietrza niż Berlin czy jakikolwiek obiekt wojskowy Bundeswehry” – donosił Philipp Fritz, który opisał także boom gospodarczy, jaki przeżywa stolica naszego Podkarpacia.
Miesiąc później reportaż o „globalnym centrum pomocy dla zaatakowanego kraju” zamieścił „Financial Times”. „Trudno znaleźć miasto poza Ukrainą i Rosją, które wskutek rozpętanej przez Władimira Putina wojny zmieniło się bardziej niż Rzeszów” – pisał brytyjski dziennik. W materiale są wypowiedzi Amerykanów – pracowników bazy, ale też Polaków: koordynatora centrum ewakuacji medycznej, lokalnego psychologa, gminnego urzędnika, a także ówczesnego ministra infrastruktury. Polskie media zachowały się po tym tekście tak, jakby „FT” odkrył dla nich drugą Amerykę. O tym, co dzieje się w Rzeszowie, za brytyjską gazetą informowały m.in. Polskie Radio, Dziennik.pl, Money.pl.
WEWNĘTRZNY KAGANIEC
Dlaczego to, co się w związku z wojną w Ukrainie dzieje się w Polsce, lepiej pokazują media zagraniczne niż nasze?
Zbigniew Parafianowicz, reporter i redaktor „Dziennika Gazety Prawnej”, ekspert od Europy Wschodniej i wojskowości, dziwi się, że np. Polska Agencja Prasowa nie skorzystała z okazji i będąc tak blisko wielkiego konfliktu zbrojnego, nie stała się hegemonem w informowaniu o nim. Jego zdaniem jej depesze kupowałby dziś cały świat.
– Widzę w tym pokłosie przyjętego przed laty w Polsce modelu mediów bez dziennikarstwa zagranicznego. Najpierw przetrzebiono korespondentów w polskiej prasie i PAP, a potem zaorano pole, które po nich zostało – wylicza Parafianowicz. – I nie da się tego wytłumaczyć brakiem pieniędzy, bo np. w Kramatorsku na Donbasie można wynająć mieszkanie dla korespondenta za 4 tys. hrywien na miesiąc, czyli tyle, ile kosztują dwie doby hotelowe w Kijowie – mówi dziennikarz.
Ale dlaczego brak prasowych, radiowych, telewizyjnych i internetowych relacji z Rzeszowa?
– Są tematy, po które polskie media nie sięgają, bo same nałożyły sobie wewnętrzny kaganiec w imię źle rozumianego patriotyzmu. Boją się, że odchodząc od ogólnie przyjętej narracji, natychmiast usłyszą zarzut, że są ruską onucą. Udziela im się wzajemne oskarżanie się polityków od lewa do prawa o wysługiwanie się Rosji. To tylko zaciemnia obraz rzeczywistości, bo w 90 procentach tego typu zarzuty są nieprawdziwe – uważa Parafianowicz.
Wygląda na to, że w polskich redakcjach założono, że ruski szpion dniami i nocami śledzi polskie media, więc na wszelki wypadek nie informujemy np. o szkoleniach Ukraińców na naszych poligonach. Gdyby jednak agent Moskwy przez przypadek otworzył amerykański internet, to i tak znajdzie tam zdjęcie na Newsweek.com zrobione 4 kwietnia 2024 roku przez Wojtka Radwańskiego (Getty Images) przedstawiające Ukraińców szkolących się z francuskimi żołnierzami w strzelaniu z moździerzy „na poligonie, gdzieś w Polsce”. A gdyby jeszcze czytał „New York Timesa”, to dowiedziałby się, że w Ukrainie działa 12 baz szpiegowskich, a jedna z nich ukryta jest w lesie pod ziemią w pobliżu linii frontu. Podziemny bunkier powstał na miejscu zniszczonego punktu dowodzenia w miesiącach po rosyjskiej inwazji, to „tajny nerw armii ukraińskiej”, a przebywający w nim ukraińscy żołnierze śledzą ruch rosyjskich satelitów i podsłuchują rosyjskich dowódców – donosi amerykański dziennik. „NYT” podaje, że baza została sfinansowana i wyposażona przez CIA, pozyskuje dane dla Kijowa i Waszyngtonu. W tekście znajdujemy szczegóły historii ukraińsko-amerykańskiej współpracy wywiadowczej, wyposażenia ukraińskich obiektów, szkolenia Ukraińców w celu werbowania Rosjan i szkolenia tzw. uśpionych agentów.
Czy moglibyśmy wyobrazić sobie taki tekst w polskich mediach?
– U nas wszystko wydaje się tajemnicą, a to wynika z postsowieckiej spuścizny, którą przejęliśmy po PRL. W krajach anglosaskich uważa się, że czym mniej klauzul, tym lepiej. Tajemnicą jest tylko to, co rzeczywiście powinno nią być – zauważa Parafianowicz.
***
To tylko fragment tekstu Grzegorza Kopacza. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”. Przeczytaj go w całości w magazynie.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy Press: Chaciński o kulturze, której brak, a także Bojanowski, Nałęcz, CPK oraz Ziobro mediom
Grzegorz Kopacz